La Plata

La Plata

Z Ameryki południowej wróciłem już dobre dwa tygodnie temu – najwyższy czas przerzucić część papierowych notatek na komputer. Co by zachować chronologię – La Plata, Argentyna. Trafiłem tam busem z Cordoby, po tym jak straciłem nocleg w Buenos Aires i musiałem wykombinować jakieś alternatywne miejsce. La Plata leży godzinę od Buenos Aires, dojazd za 6 zł autobusem – wybór był oczywisty. Dotarłem tam wczesnym rankiem, z dziewczyną u której miałem się zatrzymać umówiłem się na późne popołudnie, miałem więc sporo czasu na zapoznanie się z tym nietypowym miejscem.

La Plata to jedno z tych miast, które najpierw zaprojektowano w całości, a potem zbudowano według planu. Żadnych tam bredni o organicznym rozwoju miast. Oświecenie rządzi itd. Co ciekawe, w przeciwieństwie do takich koszmarków jak Brasilia, z jej placami nadającymi się na lotniska tudzież boiska do gry w piłkę nożną, La Plata jest wyjątkowo przyjemna. Wzorowana na Waszyngtonie (innym zaprojektowanym mieście) ma bardzo przejrzysty rozkład ulic, rozległe parki i parę naprawdę ładnych budynków.. w stylu renesansowym. Ktoś mógłby narzekać na ten XIX-wieczny atak klasycyzmu (w ramach ciekawostki – wzorowano się głównie na renesansie niderlandzkim i niemieckim), ale jako mieszkaniec miasta z sześćdziesięcioletnią starówką (gorzej! mieszkaniec takiej właśnie kamienicy!) nie mam prawa, ani zamiaru narzekać. Tym bardziej, że w tym mieście ładne jest właściwie wszystko. Warto zobaczyć ogromną katedrę, nowoczesny teatr, ale tak naprawdę warto powłóczyć się po parkach w centrum, pokręcić wokół ratusza i obejrzeć sobie miasto gdzie każdy metr kwadratowy został z góry założony.

Skąd w ogóle wzięła się La Plata? W latach sześćdziesiątych dziewiętnastego wieku obawiano się wzrostu znaczenia Buenos Aires, kraj znalazł się na granicy wojny domowej… i pojawił się pomysł stworzenia konkurencyjnej metropolii pod nosem boskiego Buenos. Portenos (mieszkańcy Buenos Aires) ostro protestowali, ale nic nie udało im się wskórać. I tak pod nosem powstało im, dzisiaj, siedemsetysięczne miasto.

Czy warto tam zaglądać? Zdecydowanie tak, ale na góra trzy dni. To trochę jak z Bahia Blanca. Ja spędziłem tam 24-godziny. Półtora dnia na zwiedzanie wystarczy spokojnie, razem z najciekawszymi muzeami może dwa dni. Jest to świetne miejsce do złapania oddechu po szaleństwach Buenos – przyjemne jest też to, że miasto jest dość bezpieczne (dopiero udając się do mieszkania koleżanki, przeszedłem przez mniej ciekawe okolice, ale to już było naprawdę daleko od centrum). Jest to też trzecie największe studenckie miasto po Cordobie i Buenos Aires, co sprawia że można dobrze poimprezować – zaskakuje zwłaszcza ilość barów z dobrą muzyką. Coś na minus? Zaskakująco duża ilość żebrzących dzieci – choć może byłem tak atakowany, bo po raz pierwszy chodziłem cały dzień z wielkim plecakiem, który krzyczał GRINGO!