Sibenik – Szybenik

Sibenik

Niewiele jest miejsc, gdzie zaraz po przybyciu, mówimy sobie „mógłbym tu zamieszkać”. Dla mnie, jednym z nich jest Sibenik (po polsku: Szybenik), piękne chorwackie miasteczko, spływające z górskich zboczy do Morza Adriatyckiego, położone u ujścia rzeki Krka.

Istniejące od tysiąca lat, uważane za najstarsze miasto założone przez Chorwatów, zawdzięczające swoje najpiękniejsze budowle Włochom i Wenecji (króluje styl renesansowy w najlepszym wydaniu, z odrobiną gotyku tu i ówdzie), nieodkryte jeszcze i nie zepsute przez turystów (jak Zadar, Split czy Dubrownik)… i śliczne. Dziś mieszka tu ok. 50 tysięcy ludzi.

Dzień dobry!

Już przywitanie było urocze. Gdy wysiedliśmy z autobusu, nie mając noclegu, zostaliśmy zagadnięci przez starszego pana, który, gdy tylko usłyszał, że jestem Polakiem, z łamanego angielskiego przerzucił się na perfekcyjną polszczyznę. W dodatku z lekkim warszawskim akcentem. Okazuje się, że pięćdziesiąt lat wcześniej, przez pół dekady pracował w jugosłowiańskiej ambasadzie, przy alejach Ujazdowskich.

Zaprowadził nas do swojego domu i zaproponował pokój z kuchnią i łazienką do wynajęcia. Jako osobnik z natury nie wierzący nikomu, kto uważa mnie za turystę, namówiłem JJ – moje słońce – do poszukania innych lokalizacji. Gdy jednak po sprawdzeniu obskurnego hotelu, odkryliśmy, że jest droższy, z podkulonymi ogonami wróciliśmy do naszego pierwszego gospodarza. Co zaskakujące, bardzo się ucieszył i jeszcze obniżył nam cenę. Był to naprawdę uroczy i ciepły staruszek. Na koniec podarowaliśmy mu węgierskie wino i był zachwycony – jakby ktoś wybierał się do Sibeniku, to proszę pisać, podam namiary. Wróćmy jednak do miasta…

Piękne miasto

Jest to miasto, z którego Chorwaci są niezwykle dumni. Do 1412 roku opierało się Wenecji, a w kolejnych latach odpierało liczne najazdy Imperium Osmańskiego. Chronione przez dwie fortece, jak zapewniał nas szalony chorwacki kierowca, o którym więcej za chwilę, to miasto nigdy nie upadło. Także w czasie ostatniej wojny bałkańskiej. Jak z tym pogodzić fakt, że było częścią Wenecji, a potem monarchii Habsburskiej? Nie wiem. Może po prostu forteca nigdy nie padła.

W każdym razie w tym miasteczku jest wszystko o czy może marzyć ktoś, kto wyjechał na wakacje. Jest ślicznie, jedzenie jest dobre i niedrogie (ceny = połowa cen ze Splitu). Starówka jest piękna, wszędzie chodzi się po białym marmurze. Z prawie każdego punktu w mieście widać dwa, położone na górze zamki. Oczywiście, pierwszego wieczoru, wspięliśmy się na zamkowe wzgórze, przeszliśmy się po murach – nie do końca legalnie – i spędziliśmy niezwykłe chwile wpatrując się w księżyc w pełni, zatokę, śpiące, stare miasto, katedrę św. Jakuba i port pełen, chwiejących się na falach jachtów.

Na spragnionych słońca i kąpieli, poza ładną, kamienistą plażą położoną na południowym krańcu miasta, czeka cała wyspa. Wystarczy wsiąść na jeden z licznych stateczków – wodna taksówka – i znajdziemy się na wyspie z jedną długą plażą (w dużym stopniu zabetonowaną, niestety, ale to typowe dla Chorwacji). My oczywiście wyprawiliśmy się poza sferę betonu, co przypłaciliśmy pociętymi od kamieni stopami, ale zdecydowanie cisza i piasek, zamiast zgiełku i cementu, były tego warte.

Rasiści, Słowianie i powroty

Oczywiście nie sprawdziliśmy, do której kursuje prom i w rezultacie stanęła przed nami perspektywa ponad 20-kilometrowego spaceru. Próbowaliśmy załapać się na jedną z prywatnych łódek, ale bezskutecznie. Większość wcale nie planowała odpływać, a inne były pełne. Koniec, końców ruszyliśmy w drogę. Moja wiara w moc autostopu nie zna granic, więc mimo obiekcji połówki nr 2, ruszyliśmy wzdłuż drogi.

Nie przewidzieliśmy jednak, że to rodzinne miejsce wakacji i każdy, dosłownie każdy samochód, będzie zapchany do granic. Niektórzy nawet zatrzymywali się, przepraszali i jechali dalej. O 21:00 zrobiło się też zupełnie ciemno. Moje dziewczę musiało w ciągu 12 godzin znaleźć się w Splicie i złapać samolot do Londynu, robiło się więc trochę nieciekawie.

W końcu jednak, gdy już nasłuchałem się o tym jak to pytała mnie czy prom nie kursuje do 20:00 (zasłużenie, dodajmy) złapaliśmy samochód. Zatrzymał się koło nas stary Opel. Szyba zsunęła się w dół o półtora centymetra. Ze środka wyjrzała podejrzliwa para oczu.

– Skąd jesteście?

– Z Polski! – odpowiedziałem.

– Słowian?

– Tak.

– Katolik?

– Tak.

– No! Wsiadajcie!

I władowaliśmy się na tył.

Tylko z wdzięczności i z braku wyjścia, dodam, kiwaliśmy głową przez następne dwadzieścia minut słuchając jak to Sibenik jest czystym rasowo miastem, jak to nasz kierowca zabijał Serbów i jak generalnie wszyscy katolicy i Słowianie powinni trzymać się razem. Moje dziewczę, z pochodzenia z Hong Kongu, na szczęście niezbyt rozumiało naszą polsko-chorwacko-niemiecką rozmowę. Nasz „gospodarz” z kolei, uprzejmie nie rozszerzył swoich rasowych dywagacji na Azję.

Jako uprzejmy i gościnny Słowian, podwiózł nas prawie pod sam dom, pożegnał się i życzył szczęścia. Ja, zacząłem się zastanawiać czy przeżyłbym bycie prawosławnym. Albo Turkiem! Pewnie tak. Natomiast marszu byśmy nie uniknęli.